We współczesnym zarządzaniu zmianą oprócz pojęcia “Czarnych Łabędzi” pojawiło się kolejne pojęcie wprowadzone przez Nassima Nicholasa Taleba – antykruchość. W swojej książce Antykruchość, wydanej po angielsku w 2012 roku, a po polsku już w 2013 roku, Taleb stawia tezę, że w świecie niepewności, przypadkowości i zmienności, długookresowe strategie już nie działają. To wprawdzie nic nowego, bo podobne stwierdzenia można znaleźć np. we wcześniejszej książce Kotlera i Caslione (Chaos), ale Taleb proponuje inną receptę na nieobliczalność zjawisk i chaos. Tą receptą ma być budowanie antykruchości.
Zgodnie z twierdzeniem autora:
Niektórym rzeczom służą wstrząsy; rozwijają się i rozkwitają pod wpływem zmienności, przypadkowości, nieładu i stresu; przygody, ryzyko i niepewność to ich żywioł.
Te rzeczy Taleb nazywa antykruchymi. Na ponad 600 stronach swojej książki autor opisuje na różne sposoby antykruchość i na przykładach pokazuje “jak to działa”. Antykruchość to antidotum na Czarne Łabędzie, ale, zdaniem Taleba coś więcej:
(…) kiedy zrozumiemy jej mechanizm, przestaniemy odczuwać intelektualny opór przed zaakceptowaniem zasadniczej roli tych zdarzeń [Czarnych Łabędzi] dla rozwoju historii, technologii, wiedzy i wszystkiego innego.
Kolejna recenzja ze strony lubimyczytac.pl:
"„Antykruchość” Nassima Taleba to mocarna książka. Widać to chociażby po mocno spolaryzowanych opiniach w internecie. Są one albo bardzo krytyczne, albo bardzo pochlebne. Mnie bliżej do tej drugiej grupy, bo nie znalazłem ani jednej sensownej krytyki tej książki, która nie ograniczałaby się do płaczu pt. „autor ma wybujałe ego”. Taleb pisze tak, jakby gadał z nami przy kawie albo winie, więc się nie hamuje. A że wysokie poczucie własnej wartości drażni ludzi najbardziej, gdy jest uzasadnione, to wymyślają jakieś absurdalne powody, by Nassima nie lubić. A to naprawdę fajny gość.
Nie oznacza to oczywiście, że „Antykruchość” jest książką idealną, bo można sformułować wobec niej pewne zarzuty. Może momentami nużyć i przypominać mędrkowanie „na chłopski rozum” w złym wydaniu oraz może wzbudzać opory głupkowatymi sądami na temat medycyny, ale to trochę za mało, by odrzucać tę książkę jako nieprzydatną. Jakbym miał ją krótko zareklamować, to powiedziałbym, że nie tylko ciekawa jest jej główna myśl, ale i liczne dygresje i szczegółowe zastosowania w różnych dziedzinach życia. Bierze się to prawdopodobnie z tego, że autor jest wyjątkowo zdroworozsądkowym facetem, bardzo dobrze oczytanym wrogiem edukacji formalnej i zionącym niechęcią do ekonomii matematycznej i wszelkich jej pokrewnych metod wróżenia z fusów na temat życia gospodarczego.
No dobra, to jaka jest ta główna myśl? Antykruchość. Wszyscy wiedzą, że przeciwieństwem rzeczy kruchych są rzeczy odporne. Ale czy aby na pewno to odporność jest tym przeciwieństwem? Rzecz krucha w przypadku wstrząsu ulega skruszeniu i staje się w jakiś sposób gorsza. Rzecz odporna z kolei nie zmienia swoich właściwości podczas wstrząsu i jest to dopiero środek osi, a nie jej koniec. Po prostu jest ona trójelementowa, a nie dwu. Na jej końcu znajduje się antykruchość, czyli cecha oznaczająca, że przedmiot w przypadku wstrząsu staje się mocniejszy, lepszy, doskonalszy, trwalszy etc. Na przykład małe pożary lasów oczyszczają je z łatwopalnego materiału. Jeśli jednak będziemy tym pożarom zapobiegać za wszelką cenę, to nagromadzi się tyle łatwopalnych rzeczy, gdy w końcu pożar wybuchnie, będzie olbrzymią katastrofą (swoją drogą, ostatnio mi „mrugnęło” na youtube, że o tym samym gdzieś mówił Peterson. Czyżby też czytał ostatnio Taleba?).
Innym przykładem antykruchości jest trening siłowy, podczas którego dokonują się mikrouszkodzenia w naszych mięśniach, co na dłuższą metę prowadzi do ich wzrostu.
Nie brzmi jakiś skomplikowanie, prawda? Ależ jakie ma znaczenie to spostrzeżenie! Przede wszystkim znajomość kategorii antykruchości pozwala na zbudowanie „modelu niepredyktywnego podejmowania decyzji w warunkach niepewności w biznesie, polityce, medycynie i całym życiu (…) wszędzie tam, gdzie przeważa nieznane”.
Po drugie, jak już mogliście sami wywnioskować z przykładu z lasem – wiedza o antykruchości pewnych systemów prowadzi do wiedzy o tym, że pozbawianie ich stresorów może przemienić je w kruche (co Taleb nazywa w książce jatrogenią, czerpiąc inspirację z języka medycznego). Widać to szczególnie w gospodarce, gdy państwa nie pozwalają paść źle prosperującym przedsiębiorstwom – nieważne czy posiadają je bezpośrednio, czy tylko dają im monopole i zastrzyki pieniędzy – gdy w końcu pojawi się stresor w postaci konkurencji, czy zabrania któregoś z ochronnych bodźców, król okazuje się nagi i taka firma pada jako zacofana, mało konkurencyjna i nierentowna.
Po trzecie, antykruchość może być redystrybuowana i niestety ma to miejsce w bankowości i polityce. Banki i urzędnicy otrzymują antykruchość, kosztem kruchości zwykłych ludzi i mniejszych przedsiębiorców. Czasem dochodzi do nawet tak absurdalnych sytuacji, jak parę lat temu u nas z frankowiczami, czy jak to zdarza się co parę lat z powodzianami, gdzie nawet zbiorowisko chciwej, tępej, opętanej resentymentem masy potrafi wymusić na rządzie antykruchość kosztem podatników, którzy nie stawiali domów na terenach zalewowych i nie brali kredytów w obcych walutach, by przycwaniaczyć i żyć ponad stan.
Rozważania te wiążą się z innymi ciekawymi kategoriami, np. nieliniowością, które występuje w złożonych systemach. Podniesienie dwukrotnie dawki leku, czy liczby pracowników nie przysporzy dwa razy lepszych efektów. Rezultat będzie albo dużo lepszy, albo dużo gorszy. Zatem im bardziej jakiś system jest złożony, tym większych zazna szkód, gdy będziemy go sztucznie chronić przed drobnymi wstrząsami i uniemożliwiać mu stanie się antykruchym. W związku z tym Taleb postuluje upraszczanie systemów stworzonych przez człowieka i zdanie się na prostotę i naturalność. Wymienia także trzecie lekarstwo na antykruchość, którym jest opcjonalność rozumiana jako posiadanie wyboru (opcji). W przypadku wstrząsu po prostu wykorzystuje się świadomie inną opcję (lub nieświadomie jest się na nią zdanym), niż ta zagrożona/zniszczona przez niego; sztywność na to nie pozwala, dlatego np. przedstawiciel zawodu, na który w dłuższym okresie jest zawsze popyt, będzie bardziej antykruchy, mając czasem dni zerowego zarobku i rekompensując je złotymi żniwami kiedy indziej, niż pracownik korporacji ze stałą pensją, który gdy nagle zostanie zwolniony, to jego „dni zerowego zarobku” staną się permanentne.I to by było tyle, jeżeli chodzi o jądro książki. Autor rozszerza te myśli na wiele różnych sposobów, ale nie ma to charakteru łopatologicznego powtarzania przez 600 stron tego samego. To po prostu przyjazne przedstawienie czytelnikowi pewnego narzędzia i zaproszenie go do wspólnej zabawy, jaką jest jego użycie. Być może nie zawsze Taleb użył go poprawnie, ale nie ma to żadnego znaczenia, skoro czytelnik wie już jak go używać i być może uczeń pobije mistrza w operowaniu tym intelektualnym wihajstrem.
Na koniec zostawiłem sobie kilka luźnych, nieuporządkowanych uwag. Nie wplotę ich w korpus recenzji. Musicie mi wybaczyć, ale duży tematyczny rozrzut tych najbardziej intrygujących dygresji Taleba uniemożliwia stworzenie czegoś, co nie przypominałoby potwora Frankensteina.
1. Ciekawą formą upraszczania systemów jest prokrastynacja, o czym już starożytni wyrażali się intuicyjnie, mówiąc festina lente – śpiesz się powoli. Jest to pozwolenie niektórych problemom na to, by rozwiązały się same dzięki ich wrodzonej antykruchości. Chroni to przed błędami lekarskimi, przedłużaniem kryzysów gospodarczych interwencjonizmem państwowym,
2. Łatwo rozpoznać brak ryzyka i wysokie ryzyko, za to średnie ryzyko podlega dużym błędom pomiaru. W związku z tym trzeba wykazywać się skrajną awersją do ryzyka w określonych przypadkach i skrajnym upodobaniem do ryzyka w innych. Bycie letnim się opłaca. Taki podział naszych działań na obarczone bardzo wysokim i zerowym ryzykiem ogranicza duże spadki w przypadku niepowodzenia naszych działań. Obrazowo Taleb nazywa to strategią sztangi. Jest ciężar, potem nic, a potem znowu ciężar, na drugim końcu. Dość zrozumiałym przykładem z finansów jest trzymanie 90% funduszy w gotówce (przy braku dużej inflacji) lub w instrumentach zachowujących wartość inwestycji, a 10% w najbardziej ryzykownych papierach wartościowych. Nie można wtedy stracić więcej niż 10%, a jest się w ekspozycji na bardzo duży potencjał wzrostu.
3. Ładnie opisał zjawisko, którego wielokrotnie w życiu byłem świadkiem. Mianowicie znudzenie czy zmęczenie czytaniem jakiejś książki (najczęściej lektury szkolnej), powodujące, że wyczerpany delikwent porzuca czytanie czegokolwiek na dłuższy czas z racji obrzydzenia do książek. Taleb pisze, że gdy tylko coś zaczyna go nużyć, to porzuca to. W doborze lektur kieruje się tylko tym, by było ciekawie i o dziwo nie skończył czytając norweskie kryminały i romanse. Jest mnóstwo bardzo dobrze napisanych książek, nie tylko beletrystycznych i być może faktycznie nie ma sensu czytać rzeczy, które nas męczą albo nudzą? Co ambitniejsze jednostki rzucają się na takie książki, wyobrażając sobie, że je to jakoś lepiej rozwija. Ale skąd właściwie pewność, że faktycznie nas lepiej rozwijają, niż kilka lżejszych książek, które można by przeczytać zamiast jednej ciężkiej? Być może pójście okrężną drogą lekkich książek sprawiłoby, że książka, która w t1 jest dla nas ciężka, w t2 okazałaby się zjadliwsza. Sprawę pozostawiam otwartą.
4. Słusznie podkreśla, że podniesienie poziomu edukacji w danym kraju nie podwyższa poziomu dochodów i stawia hipotezę, że jest odwrotnie: im bogatszy jest kraj, tym lepszą edukację sobie opłaci. To jedyny związek tych czynników.
5. To akurat nie myśl Taleba, a Steve’a Jobsa, ale jestem wdzięczny Talebowi za przytoczenie jej: „Ludzie myślą, że skupienie oznacza, iż musisz powiedzieć tak temu, na czym masz się skupić. Nic bardziej mylnego. Skupienie oznacza, że mówisz nie setkom innych dobrych pomysłów, które wpadają ci do głowy.”
6. Czytać jak najmniej książek, które mają mniej niż 20 lat i nie są podręcznikami do historii. Najważniejsze dzieła wytrzymują taką próbę czasu, a większość zadrukowanej makulatury zostanie zapomniana. Wiąże się to z efektem Lindy’ego: oczekiwana dalsza długość istnienia technologii i wszystkich niezniszczalnych obiektów rośnie z każdym kolejnym dniem ich istnienia.
7. Kodeks Hammurabiego nie tyle był barbarzyński, ustanawiając prawa w stylu „architekt domu, który się zawali i zabije w ten sposób człowieka, sam zostanie skazany na śmierć”, ile po prostu wykorzystywał w konstruktywny sposób bardzo niskie prawdopodobieństwo pewnych zdarzeń i dodatkowo im zapobiegał, bo architekt miał dodatkową motywację, by nie odwalić fuszerki.
8. Ostatnią rzeczą, która mi się podobała i która zasługuje na wyróżnienie to podkreślenie, że przedsiębiorcy, którzy podejmują ryzyko na swój rachunek powinni cieszyć się takim samym szacunkiem, jak żołnierze broniący naszych granic. I skoro poległych wojowników otacza się kultem, to czemu nie otacza się kultem upadłych przedsiębiorców? Przecież to oni popychają nasz świat do przodu!Czytajcie Taleba bo warto.
Odradzam audiobooka, bo można się pogubić.
Autor powyższej recenzji: Antagonista Esklaważu
Kolejna recenzja ze strony kulturaliberalna.pl:
„Antykruchość” Nassima Taleba, czyli pseudonaukowa teoria wszystkiego
Rozpocznę tę recenzję od pewnego wyjaśnienia. Jestem ekonomistką i zwykle piszę o pracach z dziedziny ekonomii. Ponieważ „Antykruchość” Nassima Taleba nie ma nic wspólnego z teorią ekonomii, nie mogę przeprowadzić rzeczowej i obiektywnej analizy tej książki. Mogę jedynie opisać swoje osobiste odczucia.
Czym w takim razie jest tytułowa „antykruchość”? Według Taleba to cecha obiektów – zjawisk, osób – która sprawia, że stają się one w jakiś sposób lepsze pod wpływem negatywnych bodźców. Celowo unikam słowa „odporne”, bo odporność nie jest tym samym, co antykruchość: rzeczy odporne nie zmieniają się pod wpływem bodźców, nie mogą więc stać się lepsze. Błyskotliwy pomysł autora nagle wydaje się oczywisty. Po przeczytaniu kilku pierwszych stron pojmuję już prostotę i genialność tej idei, przewiduję, że będzie to wspaniała lektura. I rzeczywiście, autor wykorzystuje swą encyklopedyczną wiedzę, wzbogaca narrację mnóstwem odniesień faktograficznych, nawiązuje do różnych przypowieści i teorii filozoficznych. Książka jest napisana z humorem, lekko i przyjemnie. Po chwili lektury przychodzi jednak otrzeźwienie.
Rozczarowanie nr 1: styl
Nicholas Taleb po raz kolejny próbuje udowodnić światu, że jego błyskotliwy umysł winien być stawiany co najmniej na równi z umysłami Einsteina i Seneki (którego filozofii notabene nikt przed Talebem nie zrozumiał), a najlepiej jeszcze wyżej. Tu i ówdzie chwali się również, że „wyciska” na siłowni sto pięćdziesiąt kilogramów, że możni tego świata pytają go o radę, a największe umysły regularnie jadają z nim lunch. Taki styl pisania nie tylko jest wyjątkowo irytujący, ale pozwala wnosić, że „Antykruchość” jest w istocie rzeczy autobiografią człowieka ukształtowanego przez poważne kompleksy.
Rozczarowanie nr 2: rozumowanie
Szybko zrozumiałam, dlaczego pseudonaukowe opowieści takie jak ta zyskują szerokie grono fanów. Mechanizm ich sukcesu jest doskonale znany twórcom teorii spiskowych, autorom takim jak Dan Brown czy specjalistom od dialektyki erystycznej: zbierz garść faktów, które łatwo zweryfikować i na ich podstawie zbuduj teorię, której łatwo zweryfikować się nie da. Odbiorca tego typu rozumowań upojony erudycją autora zazwyczaj utwierdza się w przekonaniu, że skoro każde twierdzenie z osobna jest prawdziwe, cała teoria też musi taka być. Taleb manipuluje czytelnikami w podobny sposób, ale co chwila wpada w pułapkę rozumowania indukcyjnego, którego fałszywość łatwo wykazać. Tak, Szwajcaria jest zdecentralizowana i radzi sobie w kryzysie świetnie; tak, starożytny Egipt był scentralizowany i szybko uległ zdecentralizowanemu Cesarstwu Rzymskiemu; NIE, to nie znaczy, że każde zdecentralizowane państwo jest z założenia „odporne” czy też wręcz „antykruche”.
Rozczarowanie nr 3: metoda
Autor ze szczególną wrogością wypowiada się na temat świata akademickiego i metody naukowej. Abstrahując od nieprawdziwych stwierdzeń, że nauka powstaje metodą prób i błędów, że „prawdziwy świat” w żaden sposób nie czerpie korzyści z wiedzy naukowców, a przeciętny przedszkolak szybciej niż inżynier zbuduje z klocków radio, książka „Antykruchość” stanowi wielkie zaprzeczenie postawionych w niej tez. Podstawą „Antykruchości” jest stwierdzenie, które pojawia się po raz pierwszy w poprzedniej książce Taleba „Czarny łabędź”: przewidywanie przyszłości na podstawie metody naukowej nie ma sensu, bo modele oparte na wydarzeniach przeszłych z definicji nie mogą uwzględniać skutków wydarzeń nigdy niezaobserwowanych w przeszłości. To stwierdzenie – tyleż prawdziwe, co niezbyt odkrywcze – jest motorem napędowym całego zawartego w eseju rozumowania. Tyle, że samo to rozumowanie przeprowadzone jest dokładnie w ten sam sposób, który autor krytykuje. Nie dość, że Taleb popełnia tu grzech, który sam wytyka innym, to jeszcze robi to w sposób głupszy niż świat naukowy – bez jakiejkolwiek metodyczności i spójności. Do tego stosuje wspomniane już zawodne rozumowanie indukcyjne.
Rozczarowanie nr 4: treść
Niestety, Taleb w swojej książce w żadnej mierze nie kieruje się słynną zasadą Hitchcocka. Wręcz przeciwnie – po trzęsieniu ziemi napięcie cały czas spada. Po błyskotliwym wstępie przez kolejne 624 strony autor przedstawia, w jaki sposób koncepcja „antykruchości” może być zastosowana w każdej dziedzinie życia – od etyki i filozofii przez biologię i medycynę aż po finanse i ekonomię. Po około 300 stronach powtarzanych jak mantra tych samych argumentów miałam ochotę wykrzyczeć: „Zrozumiałam już, dziękuję, naprawdę! A będzie jeszcze coś nowego?”. Innymi słowy, książka Taleba jest po prostu nudna: błyskotliwa myśl, która byłaby niezłym punktem wyjścia dla krótkiego eseju, nie wystarcza, by wypełnić tak grube dzieło. Cóż, jak pisał pewien polski autor literatury fantastycznonaukowej: „Wszystko drożeje, a żyć trzeba”.
Na koniec powrócę do pytania postawionego we wstępie: czym jest ta książka? W mniemaniu autora jest ona Wielką Teorią Wszystkiego, Biblią, Koranem, Torą i sutrami w jednym, a jednocześnie autobiografią największego myśliciela naszych czasów. W moim odczuciu to dzieło kogoś, kto zbyt serio wziął sobie do serca pomysł, że odpowiedzią na Wielkie Pytanie o Życie, Wszechświat i całą resztę jest 42, tfu, antykruchość.
Książka:
Nassim Nicholas Taleb „Antykruchość. O rzeczach, którym służą wstrząsy”, przeł. Olga Siara, Kurhaus Publishing, Warszawa 2013.
Autorka powyższej recenzji:
Monika Köppl-Turyna, PhD, absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego oraz Uniwersytetu Wiedeńskiego na kierunku ekonomia. Adiunkt na Wydziale Ekonomii IUL-ISCTE w Lizbonie, gdzie uczy mikroekonomii i teorii gier. Prywatnie instruktorka narciarstwa, płetwonurek i przede wszystkim mama ośmiomiesięcznego Jasia Davida (zapewniającego nieodpłatne zajęcie przez 24 godziny na dobę).